26 maja 2013

Episode Four

Hej :) A więc na wstępie chciałam bardzo podziękować tym paru osobom, które to czytają, komentują, zostawiają po sobie jakikolwiek ślad, naprawdę, dużo to dla mnie znaczy i jestem mile zaskoczona, bo właściwie miałam już sobie darować tego bloga, widząc, że nie ma żadnego zainteresowania, a tu taka niespodzianka. Mam nadzieję, że niedługo trochę więcej osób się odezwie, pozdrawiam i życzę miłego czytania :)

*****************************************************

Po dwóch dniach jazdy, przerywanej tylko żeby się odlać lub zatankować, moja zajebista Impala dotoczyła się do Los Angeles. Palmy przy ulicach, nakurwiające z nieba słońce, zapierdalający chodnikami ludzie, wieżowce, ogromne wille… Ja pierdole. Byłem porażony rzeczywistością tego miasta. Było tak cholernie inaczej niż na zadupiu gdzie mieszkałem.  Kierowałem się na Hollywood. Zajęło mi trochę czasu dotarcie tam z centrum LA. To miasto było kurewsko wielkie, ale w końcu zatrzymałem się pod jakimś motelem. Było około dwudziestej pierwszej, powoli zaczynało się ściemniać. Zjadłem coś, opłaciłem pokój i poszedłem się wykąpać. Jak na motel, było całkiem czysto. Wlazłem do łóżka z zamiarem odespania tych dwóch dni. Myślałem, że z nadmiaru wrażeń nie będę w stanie zmrużyć oka co najmniej pół nocy, a nawet nie wiem kiedy kurwa zasnąłem…. 
Parę dni błąkałem się po Sunset, Santa Monica. Obie te ulice przemierzyłem wzdłuż i wrzesz i znałem chyba lepiej niż ktokolwiek. Trafiłem w końcu na całkiem interesujący skrawek Sunset Strip, gdzie znajdowało się parę klubów. Wieczorem to miasto przestawało już być takie kolorowe i promienne, czy jakkolwiek inaczej mogę to kurwa nazwać. Jedynymi źródłami światła stawały się tu teraz uliczne lampy, neony klubów i zapalone papierosy dzieciaków zalewające chodniki i ulice. Największy tłok był przed klubami. Nieletni, nie mogąc wejść do środka imprezowali na zewnątrz. Trzeba było uważać żeby przechodząc tamtędy po północy nie oberwać jakąś szklaną butelką albo czymś podobnym. Policja chyba nawet tam nie zaglądała i wcale im się nie dziwię. Miałem wrażenie, że to co się tam działo było nie do ogarnięcia. Ćpuny, dziwki, punki wpychające wszystkim ulotki swoich zespołów, wszyscy pijani, przewracający się jeden przez drugiego. Czasem jakaś całująca się para oparta o ścianę jakiegoś budynku. Jedna, wielka impreza! Czułem, że w końcu znalazłem swój pierdolony raj na ziemi. Szybko poznałem nowych ludzi. Piliśmy na parkingu przed Rainbow, rozmawialiśmy. To byli Ted, Aaron i Paul. Okazało się że mieli zespół i poszukują basisty.
- Stary, umiesz grać? – zapytał Aaron, szukając zapalniczki.
- Nawet nie najgorzej. – wzruszyłem ramionami.
- I zajebiście. Jutro gramy koncert w starym magazynie…
I w ten sposób znalazłem się w swoim pierwszym, poważnym kurwa zespole w Los Angeles. Nie wiedziałem jeszcze na ile „poważnym”, bo ci goście nie powiedzieli mi nawet w jakim klimacie grają lub mają zamiar grać, nie powiedzieli jak się nazywają, nie potrzebowali mnie nawet przesłuchać. Przyjęli mnie ot tak, zadowoleni z tego, że mogę pożyczyć im bębny i że mam własny bas i wzmacniacz. Wróciłem do motelu koło pierwszej i trochę wcięty od razu zasnąłem.

Następnego dnia, na lekkim kacu załadowałem wszystko do Impali i podjechałem w umówione miejsce. Graliśmy w jakimś pieprzonym magazynie, tak jak mówili. Pod sceną było już paru ludzi. Wszedłem na podwyższenie i zacząłem podpinać wszystko i montować perkusję. Kiedy skończyłem, wstałem i odwróciłem się, i kurwa mało co nie pierdolnąłem na zawał. Czemu mój zespół wygląda jak transwestyci na tanich usługach ?! Kurwa, tapiry, lateks, szminki,  obcasy większe niż nie jedna laska nosi. Musiałem zajebiście wtedy wyglądać. Stojąc tak i gapiąc się na nich jak na kosmitów. Ci jednak nic sobie z tego nie robiąc popodpinali się do wzmacniaczy, rzucili w moją stronę nazwą coveru jaki będziemy grać i zaczęliśmy. Zagraliśmy chyba dwie piosenki, kiedy jacyś skurwysyni zaczęli buczeć. Podniosłem głowę żeby ogarnąć wzrokiem kto w ogóle jest przed „sceną”. Widziałem parę łysych głów i irokezów, a potem o mało co nie oberwałem nogą od krzesła. Kurwa, zaczęli nas obrzucać jakimś gównem!  Odwróciłem się za siebie, ale skurwiele już dawno zmyły się ze sceny. Myślałem, że chuj mnie strzeli. Odłączyłem się szybko od wzmacniacza, akurat kiedy ktoś zgasił światło. Chwyciłem wzmacniacz i bas. Perkusji kurwa nie miałem już jak zabrać. No i szlag ją, kurwa, trafił. Moja zajebista perka…  Musiałem ją tam zostawić i ratować własne, jebane życie. Tym ludziom odjebało, pierwszy raz kurwa doświadczyłem czegoś takiego. Gdybym nie spierdalał, chuj wie, co by tam ze mną zrobili. Gdyby jakaś potłuczona flaszka wbiła mi się w jebany łeb, też pewnie mieliby to w dupie. Wkurwiłem się. Byłem wtedy wkurwiony jak nigdy wcześniej. Nie dość że zespół mnie wychujał, straciłem perkusję, to jeszcze cała ta sytuacja jakoś mnie przytłoczyła. Załadowałem to, co mi zostało do samochodu i wróciłem pod motel.

Mijały kolejne miesiące. Udało mi się znaleźć robotę, wynająłem mieszkanie. Co prawda nie była to jakieś zajebiste lokum, tylko jeden duży pokój, łączony z kuchnią i łazienka. Nie miałem jakichś wygórowanych wymagań, więc w zupełności mi to wystarczało. Nie miałem nawet jeszcze osiemnastu lat, kurwa, a już się usamodzielniłem. Wyprowadziłem się i kurwa nie mieszkam pod mostem. To było dla mnie sukcesem. Tak więc grunt, że był dach na głową, ciepłe łóżko i  gdzie dupę umyć. Kuchnia , to znaczy ani lodówka, ani kuchenka nie zostały przeze mnie ani razu tknięte. Chociaż nie. W sumie w lodówce browary i wódka leżały zazwyczaj.
Za dnia rozkładałem towar w markecie, a wieczory spędzałem zazwyczaj na parkingu przy Rainbow, albo w The Troubadour, czy Roxy, kiedy był tam jakiś koncert i nie sprawdzali ile kto ma lat. W tym czasie grałem w wielu zespołach, na perkusji, na basie, raz chyba nawet próbowałem na wokalu. Najdłuższa współpraca trwała chyba dwa tygodnie, o ile się nie mylę. Może trochę ponad. Raz udało mi się zagrać na dużej scenie w Troubadour, właśnie z tym zespołem. Grałem wtedy na basie. Kurwa, to było coś. Co prawda nic nam nie płacili, ale liczyło się to że w ogóle udało nam się pokazać. Po pół roku byłem już dość rozpoznawalny. Początkujące zespoły same zahaczały mnie z pytaniem, czy nie chciałbym dołączyć. Jednak w żadnym zespole nie mogłem się jakoś zbyt dobrze odnaleźć, kurwa, bo wszyscy albo za bardzo kopiowali stare kapele, albo mieli w dupie muzykę, stawiając przede wszystkim na wizerunek, albo w ogóle jeszcze co innego. W każdym razie zawsze kończyło się tym, że prędzej czy później odchodziłem z zespołu.
Był szósty kwietnia, niedziela. I to chyba nawet wielkanocna. Obudziłem się dość wcześnie, a właściwie to obudziło mnie stukanie kropli deszczu o szybę. Kurwa, łeb bolał mnie niemiłosiernie. Wczoraj byłem z jakąś laską w klubie, przeleciałem ją, a potem się upiliśmy, albo na odwrót… Nie zbyt wiele pamiętam. Po jakimś czasie rozmasowywania sobie skroni doszedłem do wniosku, że nie zostałem obudzony przez deszcz, tylko ktoś dobija się do moich drzwi. Westchnąłem głośno i zwlokłem się z kanapy dwuosobowej, która służyła mi za łóżko. Podciągnąłem gacie i ziewając otworzyłem drzwi.
- Ja pierdole. W  końcu! – usłyszałem z ust rudego osobnika, który właśnie uściskał mnie, całego przy tym mocząc i bez pytania wszedł do środka. Patrzyłem na niego jak na jebanego ducha.
- Axl. – stwierdziłem zaiste błyskotliwie po jakichś pięciu minutach odkąd go ujrzałem.
- No brawo. Plus dziesięć do zajebistości za spostrzegawczość.  – zakpił ze mnie i wyciągnął jakieś piwo z lodówki, otwierając je i wypijając połowę na raz. Zaśmiałem się cicho.
- Stary… stęskniłem się za tą twoją krzywą mordą. Jak ty żeś się tu znalazł?
- Kurwa, szukałem cię ponad miesiąc, chuju! – zaśmiał się.
- Wow… - nie mogłem w to uwierzyć. Kurwa, prawie rok nie miałem z nim kontaktu. Wysłałem mu tylko jebaną, tandetną pocztówkę od razu jak się tutaj znalazłem. A teraz…? A teraz on nagle kurwa staje w moich drzwiach.
- „wow”…?  Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – uniósł brew.
- Zajebiście że jesteś. – znowu się uścisnęliśmy, a  potem wziąłem piwo również dla siebie i dłuuugo rozmawialiśmy. 

Dwa dni po jego wielkim przybyciu oblewaliśmy moją osiemnastkę, a parę dni później Axl oznajmił mi że musi wracać do Indiany. Powiedział, że przyjedzie znowu za miesiąc, ale nie było go dłuższy czas. Szczerze mówiąc, nie przejmowałem się tym specjalnie, ważne było to, że wiedział już jak mnie znaleźć, wiedziałem że da sobie radę. Ja skupiałem się na tym, żeby w końcu trafić do jakiegoś normalnego zespołu. Przez kolejne dwa lata Axl zjawiał się w LA i znowu wyjeżdżał. U mnie nic się nie zmieniło, cały czas włóczyłem się po Sunset, imprezując, obserwując zespoły z kontraktem, starając się coś zdziałać. Któregoś dnia w robocie, kiedy układałem jebane puszki na półce, nie wiem jak to zrobiłem, ale skończyło się tym, że wszystkie się na mnie zjebały. Po wiązance przekleństw z mojej strony usłyszałem cichy śmiech jakiejś dziewczyny i ofertę pomocy. Spojrzałem wtedy w jej stronę i kiedy moje spojrzenie spoczęło na jej dekolcie, uznałem, że grzechem byłoby nie skorzystać. Z jej propozycji pomocy, oczywiście, nie myślcie sobie. Miała na imię Norah, była mulatką, miała zajebistą figurę i była śliczna. I łatwa. Tego samego dnia ją przeleciałem, ale stwierdziliśmy też,  że fajnie byłoby spróbować, bla bla bla, no i miałem dziewczynę. Nie czułem jednak jakiejś wyjątkowej potrzeby… bycia wiernym. To znaczy, kiedy tylko nie było jej przy mnie, podrywałem inne laski, czasem tylko niewinnie się zabawialiśmy, czasem pieprzyliśmy. Byłem z Norah jakieś trzy miesiące. Potem nagle przyszła  do mojego mieszkania zalana łzami, stwierdziła że ją zdradzam, że jej przyjaciółka widziała, coś tam coś tam i  że to koniec. Wzruszyłem wtedy tylko ramionami i spędziłem kolejny dzień jak każdy inny.

Na koniec 1982 roku Axl z jakąś laską w końcu na stałe przybył do Los Angeles, a przynajmniej tak mówił. Do Lafayette nie miał już po co wracać, no chyba że chciał trafić do więzienia. W sumie… jakby nie było, wiedziałem, że w ten sposób to się skończy. Mieszkał z tą swoją Giną, całkiem pokaźny kawałek drogi ode mnie. Jego przyjazd szczególnie dużo w mojej codziennej rutynie, o ile można to tak nazwać, nie zmienił. Tyle tylko, że zawsze było z kim pić i  czasem kiedy kłócił się ze swoją laską spędzał noc u mnie. Często jednak noce spędzałem w towarzystwie nowo poznanych kobiet, więc częściej włóczył się po ulicach czy klubach. Jasne, wychodziliśmy razem, ja piłem z kumplami, a on stał przed klubem lub na parkingu Rainbow i obserwował przechodzących lub znajdujących się tam ludzi. Nie starałem  się go na siłę wciągnąć do towarzystwa, wiedziałem, że gdyby chciał, to sam znakomicie dałby sobie radę. Często tak to wyglądało. Ja szukam przydatnych kontaktów, a on stoi gdzieś z boku, sam. Niektórzy też unikali go albo wyśmiewali to jak wygląda. Szczerze, przez to też niekoniecznie zależało mi na tym, żeby pokazywać, że go znam. Miałem już wyrobioną reputację, ludzie wiedzieli że dobrze gram, zajebiście wyglądam, że potrafiłbym zorganizować to i owo dla zespołu. Axl był nowy.
Był styczeń. Rose w końcu rozstał się ze swoją laską, która wyprowadziła się właściwie z własnego mieszkania, a ja zająłem jej miejsce. Mogliśmy się z Axlem skupić na jako takiej współpracy. Zacząłem uczyć się grać na gitarze, łatwiej nam wtedy było komponować. Chcieliśmy założyć zespół, który wstępnie miał nazywać się Rose. Tak, zgadnijcie kto był pomysłodawcą. Z tym, że mieliśmy początkującego gitarzystę i wokalistę. Brakowało jeszcze perkusji i basu, a wszyscy muzycy jakich tu znałem nie bardzo chcieli grać z Billem. Czepiali się jego stylu, nie chcieli go nawet sprawdzać. Tak więc plan legł w gruzach. Graliśmy dalej, nadal mieliśmy nadzieję, wystawialiśmy ogłoszenie. Gdzieś w lutym Axl dostał się do Rapidfire. W tym czasie też przefarbowałem włosy na zajebistą, granatową czerń. Pamiętam, że kiedy to robiłem, chyba pierwszy raz od bardzo dawna pomyślałem o Andy… Przypomniało mi się jak zawsze bawiłem się jej włosami,  podziwiając ich kolor.  A wracając do Rudego… W końcu miał szanse zabłysnąć. Podglądając mnie zaczął wyrabiać sobie normalny styl, przede wszystkim zaczął się też przystosowywać. Po jakimś czasie zagrał z zespołem pierwszy koncert. Kurwa, co to było! Wszyscy moi znajomi w jednej chwili zaczęli żałować, że jednak nie spróbowali gry z nami, z nim .  

- I jak? – usłyszałem głos Axla z kuchni, kiedy akurat wszedłem do mieszkania.
- Gadałem z Tracii’m. Nie ma szans, nie będzie z nami grał, ale podrzucił mi jakiegoś gościa. Gitarzysta.
- Gitarzysta…? Na chuj nam gitarzysta, jak jesteś ty?
- Dzieciak na pewno gra lepiej ode mnie, wiesz że dopiero wchodzę na elektryka i nie mam zajebistego talentu do skomplikowanych solówek. Mogę grać w tle, albo na basie. – Rose zamyślił się chwilę, a ja stałem z obojętnym wyrazem twarzy opierając się o szafę. Tak, nadal snuliśmy plany własnego zespołu, choć Rose w jednym już był. W niczym nam to nie przeszkadzało.
- Kiedy ma wpaść?
- Jutro.
Przez jakiś czas później jeszcze wymienialiśmy się wrażeniami z dnia, potem planowaliśmy co będziemy robić wieczorem.
- Wpadłem dziś na takiego zjeba, że sobie nie wyobrażasz. Sprawdzałem ogłoszenia w Tower Records, a on tam chyba pracuje.
- Czemu sądzisz, że to zjeb? – zapytałem rudego przyjaciela, odpalając sobie papierosa.
- Taka ciota.  Po prostu widać. Zachowywał się jakby miał w chuj za wysokie mniemanie o sobie, a jednocześnie jakby miał ochotę spierdolić za ladę, za którą ogląda pornole, kiedy na niego spojrzałem. – zaśmiałem się cicho, słuchając opisu. Przeglądałem właśnie jakieś ogłoszenie muzyczne.
- Jak wyglądał?
- Taki, kurwa… ciemny... kudłaty…


Następnego dnia spotkałem się z Chrisem, bo tak miał na imię nasz nowy gitarzysta i zaprowadziłem go do mieszkania które dzieliłem z Axlem. Chwilę gadaliśmy, potem zaczęliśmy grać. Nie było źle. Webber był pod wrażeniem wokalu Axla, który z kolei pomimo jego dobrej gry miał do niego sceptyczne nastawienie, między innymi dlatego, że był aż cztery lata od nas młodszy. Koniec końców, przekonali się do siebie, a znajomość z blondynem wyszła nam bardzo na dobre, bo miał wielką chatę, bogatą rodzinę i całkiem niezłą technologię w domu.
Gdzieś w międzyczasie nadszedł dzień moich dwudziestych pierwszych urodzin. Wystroiliśmy się razem z Axlem i ruszyliśmy na podbój Strip. Kurwa, jakie to było zajebiste uczucie, nie musieć już stać przed klubem tylko legalnie wpierdolić się do środka. Niezapomniana noc.


5 komentarzy:

  1. Cześć :333
    Zapomniałam skomentować poprzedni - a tyle emocji! Teraz już nie umiem, wybacz.
    Dzięki za Twój komentarz. Tak mi się miło zrobiło :3333 Aż chce się pisać, szkoda, że tak mało czasu :c
    Jestem wielką (największą) fanką Twego opowiadanie, więc nie waż się zawieszać!
    Super rozdział. Jak ja uwielbiam ten punkt widzenia Izzy'ego :) Dużo przekleństw widzę, ale mi to nie przeszkadza, bo tak ma być. Widzę, że akcja szybko poleciała, minęło parę lat. Jestem ciekawa co tam dalej wymyślisz. Przede wszystkim oczekuje na Andy, bo myślę, że ona się tam jeszcze pojawi :D
    Czekam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. "- Taki kurwa... ciemny... kudłaty" - wszyscy widzą o kogo chodzi XD No i mamy cudowne życie w LA, pierwsze próby założenia kapeli... Czekam na początki Gunsów! i ogólnie na więcej :>
    Pozdrawiam, Rajn :D

    OdpowiedzUsuń
  3. No i u mnie nowy :> http://its-so-easy-so-fuckin-easy.blogspot.com/ zapraszam :>

    OdpowiedzUsuń
  4. 47 years old Programmer III Danny Marquis, hailing from Saint-Paul enjoys watching movies like "Outlaw Josey Wales, The" and Foreign language learning. Took a trip to Lagoons of New Caledonia: Reef Diversity and Associated Ecosystems and drives a Ford GT40. sprawdz moj blog

    OdpowiedzUsuń