We wrześniu, albo w październiku Axl opuścił Rapidfire i w
trójkę zaczęliśmy w końcu poważną współpracę. Oczywiście należałoby dodać że
parę miesięcy wcześniej zostaliśmy wyjebani z mieszkania Axla dziewczyny.
Mieszkaliśmy teraz na ulicy, jak prawdziwe żule. Czasem spaliśmy u jakichś
lasek, z którymi się tej nocy pieprzyliśmy, czasem spędzaliśmy noc u Chrisa,
czasem u jakichś znajomych, a innym razem po prostu pod mostem. Jednak graliśmy
dalej, pisaliśmy piosenki, nie poddawaliśmy się. Codziennie walczyliśmy o
przetrwanie. Czasem kradliśmy jedzenie, innym razem żebraliśmy… Na początku 83’
wyjebali mnie z roboty, wiec zainteresowałem się czymś, o co było łatwo, na co był popyt i co było w modzie, czyli przynosiło zyski. Narkotyki. Kumpel
pomógł mi się w to wdrążyć i zacząłem handlować. Na początku nie szło mi zbyt
dobrze. Byłem początkujący, sam też ćpałem, a nowicjuszom nigdy nie dawali tyle
działek do rozprowadzania co normalnym dilerom. Na sześć woreczków które
dostałem, udało mi się sprzedać może cztery, a pozostałe przejebać na własne korzyści. Narobiłem
sobie wtedy od chuja długów. Pamiętam, że Axl mi wtedy pomógł. On nie ćpał, nigdy nawet
nie chciał próbować heroiny. Zawsze powtarzał, że jest ponad to, że prędzej
zostanie pedałem niż będzie dawał sobie w żyłę i temu podobne bajki. Jemu lepiej szło handlowanie,
podczas kiedy ja pogrążałem się stopniowo w nałogu. Z czasem zacząłem sobie
też z tym radzić. Potrafiłem sprzedać te jebane dziesieć gram jakie dostałem, a
potem z pieniędzy jakie mi się należały kupić zapasy dla siebie. Wciągnąłem
się w ten biznes i później jeszcze długo w tym siedziałem. Wszystko ma jednak
swoje dobre strony. Zarabiałem, więc mieliśmy przynajmniej za co żyć. Co prawda
nadal były to jeszcze marne pieniądze, jak na dilerkę, ale zawsze było to coś. Po
półtora miesiąca mieszkania na ulicy Chris stwierdził w końcu wspaniałomyślnie, że możemy zostać u niego na stałe. Znowu mieliśmy dach nad głową i próby na
miejscu. To było zajebiste. Nagrywaliśmy się na magnetofonie Webbera, pisaliśmy
razem piosenki, będąc tak zajebani, że nie odróżnialiśmy długopisu od kartki. Czasem
nawet udało nam się dać koncert w jakimś podrzędnym klubie. Mijały
kolejne miesiące, wszystko niby szło do przodu, ale jednak ciągle stało w
miejscu.
- Potrzebujemy jakiegoś demo. I pełnego zespołu. W ten
sposób to nie ma sensu. Odpierdalamy jakieś gówno tylko żeby się zabawić. W ten
sposób nigdy nie utrzymamy się z muzyki.
Stwierdziłem inteligentnie w dzień świąt bożego narodzenia,
leżąc naćpany na podłodze w sypialni którą dzieliłem z Rosem, w domu
Chrisa. I moja uwaga, którą można tu
potraktować jako życzenie ogarnięcia się w końcu, spełniło się. W styczniu
nowego roku, dzięki tacie Chrisa nagrywaliśmy już nasze pierwsze pięć piosenek
razem ze znalezionym przez ogłoszenie perkusistą. Nazwaliśmy się Hollywood
Rose.
Potem wszystko działo się dość szybko. Graliśmy koncerty, jeżdżąc
po całym Hollywood i starając się rozsławić. Cały czas mieszkaliśmy z Axlem u
Chrisa. Ten pierwszy, pewnego dnia, kiedy już dawno nic się nie zjebało, doszedł do wniosku, że tak przecież być nie może i nagle stwierdził, że coś mu się nie podoba i odchodzi z
zespołu. Nieźle się wtedy wszyscy wystraszyliśmy. Kurwa. Wszystko było już
zaplanowane, byliśmy w połowie naszej amatorskiej trasy, a jemu nagle coś
odwala. Wrócił jednak do nas jeszcze tego samego dnia. Zmieniliśmy wtedy nazwę na Rose, żeby dopieścić pierdolone ego rudej znajdy. Ojciec Chrisa porobił
nam zdjęcia, pomógł też stworzyć ulotki. Naprawdę ruszyło do przodu. Graliśmy
już w takich klubach jak The Troubadour czy Roxy. Czuliśmy, że to jest naprawdę
to. Z dnia na dzień było coraz lepiej.
Potem nagle wszystko ustało. Przestaliśmy tak często się
spotykać, szczególnie z Jasonem, perkusistą który mieszkał spory kawałek od
nas, a Chris… Chris coraz bardziej zrzędził, starając się pozbyć nas z domu.
Potrzebowałem forsy. Wtedy też jak z nieba spadła mi jebana pozycja rytmicznego
w całkiem znanym już na Hollywood zespole London. Nie odpowiadał mi za bardzo
ich styl, ale liczyło się teraz to, że oni grają płatne koncerty. Axl wskoczył
wtedy do L.A Guns. Tracii w końcu dopiął swego. Nie chcieliśmy się jednak z
Axlem separować, nadal staraliśmy się ze sobą współpracować, grać.
Przez kolejne lata nadal graliśmy osobno w jakichś zespołach, mieliśmy też
wspólny, gdzie skład zmieniał się częściej niż miejsca pracy Axla. W końcu gdzieś
na początku 85’ , albo w połowie , Axl
skończył współpracę z Tracii’m, a ja zrezygnowałem z London. Akurat w tym
czasie mieszkałem z Axlem i Jackiem w jakimś gównianym mieszkaniu przy Sunset,
które wynajmowaliśmy. Nie było tam zbyt ciekawie, ale mieliśmy gdzie się
podziać. Tej nocy wyjąłem z szafy swój ulubiony płaszcz w panterkę, który
przyciągał laski jak magnes i wyszedłem na ulicę, z zamiarem dotarcia do
Rainbow i napierdolenia się w samotności. Tak też uczyniłem. Nigdy bym nie
pomyślał, że ta noc tyle wniesie do mojego dotychczasowego żywota.
Siedziałem przy barze, sącząc najtańsze wino, kiedy
usłyszałem zza baru kobiecy głos.
- Jeff…? – skrzywiłem się lekko słysząc to i zacząłem szukać
wzrokiem osoby której mam obić ryj za niewłaściwe nazwanie mnie. Moje
spojrzenie zatrzymało się na dekolcie barmanki, potem powędrowało wyżej, na
usta. Znowu na dekolt, a potem wróciło do góry, na oczy. Duże, jasno błękitne
oczy, które wpatrywały się we mnie z niemałym zdziwieniem. Przez chwilę ciężko
było mi skojarzyć fakty. Wpatrywałem się dobrych parę minut w moją dawną
miłość.
- Andy. – tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić.
- Minęło sporo czasu… Mam nadzieję że udało ci się spełnić
marzenia. – uśmiechnęła się, jednak nie był to normalny uśmiech. Pamiętam jak
się uśmiechała, pamiętam doskonale. Kiedy to robiła, nie można było samemu
przez parę sekund nie poczuć radości. Teraz, gdy zobaczyłem TEN uśmiech, szczerze
mówiąc miałem ochotę wypić kolejny kieliszek, żeby nie poryczeć się jak małe
dziecko. Patrzyła na mnie ze smutkiem i żalem. I miała do tego kurwa pełne
prawo. Skrzywdziłem ją. Teraz, jak sobie to wszystko przypomnę, to jednak żałuję
że w ten sposób to rozegrałem. Byłem tylko głupim gówniarzem, który myślał, że
może wszystko i zbyt często unosił się honorem. Nie wiem, jak mogłem zrobić jej
coś takiego.
Więcej nie zamieniliśmy słowa. Przez najbliższe godziny
przynajmniej. Ona podawała alkohol, a ja
siedziałem przy barze z pustą szklanką, wpatrując się w nią. Byłem w szoku i dalej nie dowierzałem w to, że właśnie ją spotkałem. Jakoś do mnie to wszystko nie docierało. Przed trzecią
zamykali. Na to czekałem. Wyszedłem z klubu, poszedłem na tyły i czekałem aż ją
zobaczę. I w końcu wyszła. Zmieniła się przez ten czas. Stała się kobietą,
cholernie seksowną kobietą, którą szczerze mówiąc miałem ochotę tu i teraz
przelecieć. Powstrzymałem jednak instynkty i uśmiechnąłem się tylko lekko.
- Pomyślałem, że może… cię odprowadzę. – zaproponowałem z
niewinnym uśmiechem. A przynajmniej starałem się żeby wyglądał niewinnie.
- Skoro chcesz. – i znowu uśmiechnęła się w ten sposób jak
przy barze.
- Co tu w ogóle robisz…? Kiedy przyjechałaś?
- Wyprowadziłam się. Jakieś… dwa lata temu. – patrzyła w
ziemię.
- Czemu…? I dlaczego cię nie widziałem…? – zasypywałem ją
pytaniami, a miałem ich teraz w głowie miliony.
- Pracę w Rainbow dostałam dopiero jakiś tydzień temu. A
wyprowadziłam się, bo… - urwała na chwilę i zmieszała się. – Skończyłam
dwadzieścia jeden, ojciec delikatnie dał mi do zrozumienia, że nie ma zamiaru
dłużej mnie utrzymywać.
- Ale… - myślałem przez dłuższą chwilę, starając się
przetrawić to co usłyszałem. – Ale… dwadzieścia jeden skończyłaś jakiś rok
temu, a mówiłaś że wyprowadziłaś się dwa…
- Przesłyszałeś się. – przerwała mi dość ostrym tonem. –
Dobra, tutaj mieszkam.
Zaczęła otwierać drzwi, a ja stałem za nią, święcie
przekonany że zaprosi mnie do środka i zaraz będę ją rozbierał. Tak się jednak
nie stało.
- To cześć. – uśmiechnęła się i weszła do środka, ale ja
stałem dalej.
- To… tyle…? – spojrzałem na nią zaskoczony. Spojrzała w
głąb mieszkania, a potem na mnie.
- Nie zaproszę cię. Wybacz, ale jestem już zmęczona. I… nie
chcę żeby Kenneth się obudził.
- Kenneth…? – mój głos zabrzmiał tak, jakby został właśnie pozbawiony wszelkiego wyrazu. – Twój facet…? – zmieszała się lekko. Patrzyłem
na nią, jakby chcąc spojrzeniem wywiercić w niej dziurę. Czekałem. Czekałem na
pierdolony cios, który nawet nie wiem czemu wydawał mi się ciosem. Przecież nic
do niej nie czułem. Nie chciałem niczego
więcej niż seksu. Ma faceta? Trudno, przelecę inną. Mimo to… czułem dziwne
napięciem, kiedy tak czekałem na odpowiedź. Odpowiedź, która miała pierdolnąć
mnie jeszcze bardziej niż ta o facecie.
- Nie… mój syn.
Do zobaczenia. „Do
zobaczenia”. Z tymi słowami, zostawiła mnie wrytego w ziemię, stojącego przed
drzwiami do jej mieszkania. Syn?! Od kiedy ona ma syna? Ile może mieć lat? Rok,
dwa lata…? Zastanawiałem się z kim wpadła. Z kim się puściła, skoro nie ma
faceta, a ma dziecko. Znowu poczułem jak wzbiera we mnie złość na jej osobę.
- Dziwka. – mruknąłem do siebie i nacisnąłem na klamkę, żeby
po chwili znaleźć się w prawie własnym mieszkaniu. Jack spał zajebany pod
stołem, a po Axlu nie było nigdzie śladu. Pewnie jest u jakiejś panienki. Byłem
tak nabuzowany, że nie wiedziałem co z sobą zrobić. Poszedłem więc do sypialni
i zacząłem szykować sobie działkę, która później pomogła mi ukoić nerwy i
zasnąć.
Przed południem obudziły mnie standardowo odgłosy rzygania i
przekleństwa. Pewnie Jack się obudził. Zwlokłem się leniwie z łóżka i
powędrowałem do kuchni, żeby wypić śniadanie. Usiadłem na kanapie, w miejscu
gdzie wydawało mi się że rzygi jeszcze jej nie dosięgły, otworzyłem piwo i włączyłem
telewizor. Tak… Szkoda, że zapomniałem o tym, że telewizor ten stał się ofiarą
jednego z licznych napadów Axla i trochę przestał działać. Popijałem więc piwo
w spokoju i ciszy, mieszanej z dźwiękami wydawanymi przez Jacka w kiblu. Rutynę tego poranka przerwał mój najlepszy przyjaciel, którego nienawidzę
tak mocno, że aż darzę platoniczną miłością.
Już chciał usiąść obok mnie, ale byłem tak łaskaw, że udzieliłem mu
ostrzeżenia.
- Rzygi.
Axl wydał z siebie coś co przypominało dźwięk wydawany przez płeć żeńską kiedy zobaczą na przykład rozjechanego kota. Usiadł na fotelu obok.
- Zgadnij gdzie wczoraj byłem.
- Pieprzyłeś jakaś cycatą blondynkę.
- No… ale wcześniej.
- Nie mam jebanego pojęcia. – westchnąłem cicho i dopiłem
piwo, odkładając butelkę na stół, posklejany taśmą. Ważne, że stał.
- U Chrisa. Jego dziadek pierdolnął w kalendarz, a młody
dostał chatę. Pierdolony szczęściarz. – położył nogi na stół i w tym samym
momencie dał się słyszeć głośny huk, oznajmiający koniec żywota drewnianego
mebla. Stwierdziłem, że pozostawię to bez komentarza.
- Świetnie. I co w związku z tym?
- No więc, stwierdziliśmy z młodym, że czemu by nie zacząć
od nowa. Tylko nasza czwórka. Wskrzesimy Rose.
- O kurwa… Nie graliśmy razem od w chuj dawna. Co z
Jasonem…? On w ogóle jeszcze żyje?
- No chyba. Przedzwonię do niego później, ugadamy się. A
wiesz co jest najlepsze? – wyszczerzył się jak mały, rozentuzjazmowany
bachorek. – Mam namiary na dobrą menagerkę. Swoją drogą podobno niezła z niej laska. Pójdziemy do niej dzisiaj, zaniesiemy jakieś dema, stary, mówię ci. To
będzie to. W końcu coś poważnego.
Przez chwilę milczałem, przetrawiając to co usłyszałem od
Axla. Nie zastanawiałem się ani chwili czy pomysł jest dobry czy też nie, czy
warto zaczekać z decyzją… Kurwa, w końcu coś się rusza, w dodatku jest szansa
że w końcu uda nam się stworzyć NASZ zespół.
- Axl, mówię to z ogromnym bólem serca, ale jesteś
zajebisty.
- Stary, twoje serce jest już tak przećpane, że raczej nic nie
czuje. – po tej jakże trafnej uwadze zjawił się nasz ukochany współlokator,
Jack.
- Kuurwa… Mówię wam, ja pierdole… więcej nie pije.
Po tych słowach zabrał piwo z lodówki i zniknął w pokoju.
#
- Co jest? Jakiś bez humoru dzisiaj jesteś. – usłyszałem od
Axla kiedy szliśmy do niejakiej Vicky, która miała pomóc nam w organizacji
koncertów.
- Zdaje ci się… - wzruszyłem tylko ramionami i odpaliłem
sobie papierosa.
- Widzę, kurwa. Mnie nie oszukasz. Jestem niczym modliszka.
- Co ma modliszka do… Whatever. – westchnąłem cicho
stwierdzając że lepiej nie zagłębiać tajników logiki Axla, tym bardziej, że gapił się na mnie jakby był gejem,. – Widziałem wczoraj
Andree.
- Jaką Andree? – spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Tą z Lafayette, idioto.
- Aaa, tą co dała mi dupy na ognichu? Kurwa, a gdzie?
Mieszka tu? W sumie przeleciałbym ją jeszcze raz, była całkiem, całkiem. Może się wyrobiła po takim… - przerwał, otrzymując cios w potylicę. - Kurwa!
- Wybacz. Odruch. – nie mogłem się oprzeć i nie pierdolnąć
go w ten pojebany, pozbawiony taktu łeb. Opowiedziałem mu jeszcze o tym o czym
z nią rozmawiałem i o tym, że ma dziecko. Jakoś specjalnie się tym nie przejął,
a już na pewno nie tak jak ja.
Vicky okazała się całkiem spoko babką. Na początku była dość
sceptycznie nastawiona, ale dar perswazji Axla szybko ją ośmielił i jestem
pewien, że nas pokochała. Zgodziła się na współpracę z nami i byliśmy w siódmym
niebie. Jeszcze tego dnia, a raczej wieczoru poszliśmy to oblać. Nie widziałem
Andy za barem, ani nigdzie indziej. Szczerze mówiąc to później dość długi czas
jej nie widziałem. Życie toczyło się dalej, nasza kariera nabierała
rozmiarów, ale potem oczywiście coś musiało się spierdolić. Chris nagle dostał objawienia, stwierdził, że marnuje
się z nami, że jak tak dalej pójdzie to skończy zaćpany w kiblu i takie tam, no
i zostawił nas. Jakiś miesiąc przed zaplanowanym w sylwestra koncercie.
Pamiętam, że to miało być coś wielkiego, poza nami grały jeszcze trzy zespoły,
ludzi miała być masa. To mogła być nasza szansa na kontrakt. Axl nieźle się
wtedy wkurwił. Rozjebał całe mieszkanie, dzięki czemu znowu skończyliśmy na
ulicy i to w jebany, deszczowy listopad. Jasonowi udało się jednak przekonać go
żeby zagrał z nami ostatni raz, bo nie dało rady nikogo znaleźć. Potem jednak
znowu się u nas zadomowił. Z tym, że było już za późno, bo zrobił sobie z Axla-Największego-Hipokryty-Na-Skalę-Światową wroga, tym nagłym opuszczeniem zespołu. Za moimi plecami oczywiście Rose wyjebał
młodego z zespołu i pewnego dnia, kiedy spokojnie pojawiłem się na próbie z
papierosem w ustach, moim oczom ukazał się człowiek bez twarzy. Widziałem go już
wcześniej parę razy. Mijaliśmy się na Strip, często bywał na parkingu przy
Rainbow, pracował jakiś czas w Tower Records. W dodatku parę miesięcy po poznaniu
Chrisa przesłuchiwaliśmy go. Nie powiem że nie, chłopak grał zajebiście, jakby
był jakimś pieprzonym profesjonalistą. Rudemu jednak niezbyt odpowiadał jego
styl bycia, dlatego stwierdził, że zostaniemy przy Webberze. No i Webber miał
ojca z kasą. Tak czy inaczej wkurwiłem się na Axla, że postawił mnie przed
faktem dokonanym. Nawet nie przywitałem się z nowym gitarzystą, odwaliłem tylko
swoje i udałem się do jakiegoś klubu.
Przez jakiś czas szukałem mieszkania. Graliśmy już za forsę, z dilerki miałem
coraz większe dochody, więc stwierdziłem, że warto byłoby rozejrzeć się za
jakimiś czterema ścianami. Był to idealny czas żeby nająć coś małego, między
innymi z tego powodu, że Axl zadomowił się u kudłatego przyjaciela i nowe lokum
nie zostałoby rozpierdolone na wejściu.
No i mijały kolejne miesiące nowego roku. Slash nie wyrabiał. Nie potrafił się
przystosować, nie potrafił współpracować z Axlem. Niby nigdy nie urządzał
awantur, ale wkurwiało go olewanie przez Rose’a prób, spóźnianie się na nie, po
prostu jego popierdolony stosunek do wszystkiego. Nie ukrywam, że i mnie to irytowało, ale znałem
go już taki szmat czasu, że wiedziałem, że mimo wszystko jest kompetentny i na
swój sposób… odpowiedzialny. Ta, domyślam się, że brzmi to irracjonalnie, ale
serio. Axl nie jest taki zły… No i nie
owijając w bawełnę, straciliśmy gitarzystę. Kiedy tylko dowiedział się o tym
Tracii, znowu zaproponował nam współpracę. Chciał wcisnąć się na miejsce
Hudsona, żeby z nami grać. Powitaliśmy go nawet z niejakim entuzjazmem, bo grał
przecież nie najgorzej. Na perkusji w
dalszym ciągu grał Jason, a na bas zgarnęliśmy niejakiego Matta. W ten oto
sposób, udało nam się stworzyć pięcioosobowy skład, zawierający nie najgorszych
muzyków. Po długich rozmyślaniach stwierdziliśmy że zamiast wymyślać
niestworzone nazwy, skrzyżujemy po prostu L.A Guns z Hollywood Rose. I tak
jakoś wyszło Guns N’ Roses.
Graliśmy tak jakiś czas, ale mieliśmy z Axlem wrażenie, że
nikt prócz nas nie traktuje tego poważnie. Nie czuje tego, tak jak my. Tracii nadal działał w swoim zespole,
Jason… Jason nie ogarniał jak zwykle, często zresztą nie zjawiał się na próbach, bo miał do nas spory kawałek drogi, a Matt kompletnie nas olał. Zaczęliśmy więc
szukać nowego basisty, i wtedy jak z nieba spadł, a raczej wpadł na mnie
dwumetrowy punk. Wychodziłem właśnie z domu, kiedy zderzyłem się z tym
osobnikiem. Jakąś jedną czwartą ode mnie wyższy (choć nie wiem, może jedną
trzecią? W sumie za dobry z matmy nie jestem) , z rozpierdolonymi, kolorowymi
włosami i w czarno czerwonym płaszczu którym się wszyscy jarali. I tak uważam,
że moja panterka jest seksowniejsza. W każdym razie po wiązance przekleństw
zaczęliśmy rozmawiać, poszliśmy na piwo, potem okazało się, że Duff, bo tak
kazał na siebie mówić, zmierzał właśnie do mnie z ogłoszeniem z gazety w sprawie
basisty. Stwierdziłem, że jest to znak z góry i czym prędzej zabrałem go do
Axla, Tracii’ego i Jasona. Zagraliśmy, stwierdziliśmy, że to jest to i
wyjebaliśmy Matta na zbity pysk. Pamiętam, że tamten dzień był jednym z
przyjemniejszych. Duff wiele wniósł do naszego zespołu. Spędzaliśmy razem dużo
czasu we dwóch, pisząc piosenki i komponując. Mieszkaliśmy blisko siebie, co
tylko sprzyjało naszym częstym spotkaniom. Zżyliśmy się ze sobą, tak, że w
pewnym momencie był mi już niemal tak bliski jak Axl. Z tym, że nie mam
cholernego pojęcia dlaczego, ale w towarzystwie Duffa jakoś nie czułem tak
mocnej, wewnętrznej potrzeby poniżania go i docinania, tak jak zawsze robiłem
to rudemu. To pewnie za sprawą ich aury zewnętrznej, wewnętrznej… Whatever,
chyba najwyższa pora ograniczyć oglądanie wróżbitów po nocach. Graliśmy ze sobą
już dobre parę miesięcy, wszystko nawet się układało. Nie zanosiło się na nagły
rozpad zespołu, ale również na nagły
skok w naszej karierze. Duffa powoli zaczęło to irytować. Pamiętam, że skurwiel
nie raz nawijał mi o tym, że jeszcze jedna próba na której nie będzie pełnego
składu, albo że jeśli nie zagramy chodź jednego koncertu w przeciągu kolejnego
tygodnia, odejdzie. Nigdy się to jednak nie wydarzyło, zawsze dawał nam kolejną
szansę z powodów tylko jemu znanych. Pewnej ciepłej, czerwcowej nocy poszliśmy
razem do Rainbow. Od pamiętnego spotkania z Andy, jeśli już chodziłem się
nachlać, to w pierwszej kolejności właśnie tam. Nie zobaczyłem jej tam jednak
ani razu. Sprzyjało to obniżeniu mojego nastroju, a co za tym szło większą
ilością spożywanego przeze mnie alkoholu. W następstwach Duffowi często
zdarzało się holować mnie do domu, lub jeśli akurat piłem z Axlem albo sam,
budziłem się o świcie na jakiejś ławce.
Tak. Dobroduszność Rose’a nie znała granic, zawsze spierdalał gdzieś z jakąś
laską.
Tej nocy też nigdzie nie było widać Andy. Pierwsze co
zrobiłem to zamówiłem coś najtańszego i najmocniejszego, wychlałem i poszedłem
się naćpać. Wróciłem w całkiem niezłym humorze. Nie miałem bladego pojęcia czy
Duff wie, po chuj co jakiś czas znikam w kiblu, wychodzę z prób, zamykam się w
sypialni kiedy jest u mnie i coś gramy. Nie wnikałem w to, dopóki sam nie
zdecydował się poruszyć tego tematu.
- Słuchaj, Stradlin. Znam takiego jednego gościa… facet zajebiście
gra i wygląda, mówię ci. – tłumaczył mi z zapałem, już lekko wcięty. Nie trzeba
mu było wiele, tylko jakieś dwa i pół litra.
- No i…? – ziewnąłem, przyglądając się osobom pracującym za
barem.
- No i można by go wsadzić za Tracii’ego. Mielibyśmy lepsza
gitarę, byłoby mniej kłótni…
- Stary… - przerwałem mu. – Wiem, że za chuja nie możesz
zdzierżyć Tracii’ego. I on ciebie zresztą tez. – klepnąłem go w ramię. – Mimo
to, nie wiem, czy to dobry pomysł. Gościu jest znany na Sunset, małolaty słyszą
„Tracii Guns” i lecą z piskiem do starych po kasę na bilet, łapiesz?
- No, ale kurwa. On nie jest zespołem, sam w tym momencie
potwierdzasz, że przychodzą zobaczyć jego, a nie nas. – zamyśliłem się na
chwilę. Prawda w sumie…
- Ale widząc jego, widzą też nas. Łapiesz? Logika zaświatów.
- Za dużo wróżbitów po nocach, Stradlin.
- Wiedziałem, kurwa! – walnąłem pięścią w blat i westchnąłem
cierpiętniczo. – Ej, ej ty! Tak, no… no ty. – zaczepiłem jakąś laskę, która
czyściła właśnie szklanki za barem. – Słuchaj… kojarzysz może taką jedną…
Wysoka, czarne włosy, niebieskie oczy. Andrea. Pracuje tu… - zacząłem, ale
przerwał mi tylko jej śmiech. Miała wkurwiający śmiech.
- Już nie. I to od jakiegoś czasu.
Zamówiłem kolejną szklankę taniej whisky i przesunąłem
dłonią po twarzy, łącząc informacje. Nic sensownego jednak nie uzyskałem.
- Kurwa. – mruknąłem tylko inteligentnie.
- Twoja laska? – zapytał mój barwny przyjaciel.
- Nie. Um… koleżanka. – przez chwilę zastanawiałem się jak w
ogóle mogę ja określić. Kolejnych parę minut piliśmy w milczeniu.
- I co… ? – zaczął Duff.
- Co „co” ?
- Co ze Slashem.
- Skąd mam wiedzieć? W chuj dawno go nie widziałem… - czułem,
że zgon jest blisko. McKagan spojrzał na mnie zaskoczony.
- To wy się znacie…?
- Stary, na chuj pytasz mnie co z nim, skoro myślisz, że go
nie znam…? Tobie to utlenianie nie wyszło na dobre, kurwa…
- Pytałem czy będzie z nami grał! – podniósł trochę głos,
poirytowany najwyraźniej moją umiejętnością całkiem szybkiego kojarzenia faktów.
- Aaa…. – zamyśliłem się chwilę. – W sumie… chuj mnie to.
Ego Tracii’ego i tak zaczyna mnie powoli wkurwiać, gadaj o tym z Axlem.
Zebraliśmy się w końcu i po pierwszej postanowiliśmy wrócić
do domu. Byłem tak zachlany, że prawie nie pamiętam drogi powrotnej. Jedyne co
udało mi się zapisać w pamięci, to że Duff gadał o jakiejś trasie i że wpadłem
na jakąś ciemnowłosą laskę, z którą później się obudziłem. Leżała obok mnie,
odkryta, tak jak ją pan bóg stworzył. Nie była taka zła, co oznacza, że wcale
aż tak pijany jeszcze nie byłem. Spojrzałem na jej ogromne, sztuczne cycki.
Tak, definitywnie TO były pierwsze rzeczy jakie rzuciły mi się w jej wyglądzie
w oczy i to one zadecydowały o tym, że się tu znalazła. Wstałem, ubrałem jakieś
gacie i poszedłem do łazienki żeby wziąć prysznic. Kiedy wróciłem, dziewczę
było już ubrane.
- Pójdę już… - westchnęła ziewając i zaczęła się zbierać.
Nie odpowiedziałem jej, tylko poszedłem do kuchni. W lodówce miałem jeszcze
kawałek kilkudniowej pizzy, która posłużyła mi za śniadanie. Po zjedzeniu jej, pierdolnąłem się na kanapę z gitarą w reku i zacząłem grać, kontemplując nad
swoim marnym istnieniem.
Cieszę się, że w końcu coś dodalaś! :3
OdpowiedzUsuńPodziwiam ich za te życie, raz na ulicy, raz u
kogoś w mieszkaniu, raz z zespołem, potem znów bez. Wiedziałam, że w końcu spotka Andy! Ale nie spodziewałam się, że okaże się iż ona ma dziecko! Ciekawe ile ten jej synek, ma lat... wtedy bym się mogła zacząć zastanawiać czy przypadkiem nie wiem kto mógłby być jego ojcem... xD
Ciekawe co Andrea czuję, gdy widzi Jeffa. I co on tak właściwie czuje. Zostawił tak... okrutnie, teraz tego żałuje. W niektórych momentach wydaje się że nią gardzi, ale z drugiej strony... chyba mu na niej zależy, bo przychodził ciągle do baru,w którym pracowała i zapytał o nią...
Czekam z niecierpliwością na to co będzie dalej!
"Po długich rozmyślaniach stwierdziliśmy że zamiast wymyślać niestworzone nazwy, skrzyżujemy po prostu L.A Guns z Hollywood Rose. I tak jakoś wyszło Guns N’ Roses." - to zdanie jest tak cholernie magiczne! Ogólnie zajebiście opisałaś dalsze losy Stradlina w LA, próby stworzenia czy do łączenia do jakiegoś zespołu. I często z zabójczym humorem i tekstami :D I Andy wkracza do akcji :> Zamurowało mnie, kiedy przeczytałam o tym, że ma syna. Serio. Jestem ciekawa z kim ma tego syna, jak-gdzie-co-kiedy itp. A więc czekam na więcej :>
OdpowiedzUsuńTo ja - Jackie Stradlin. Mam nowy nick ;)
OdpowiedzUsuńBardzo przepraszam, że nie poinformowałam wcześniej, ale u mnie na blogu nowe rozdziały. Teraz już postaram się informować na bierząco. Zapraszam do czytania i komentowania!
sad-bad-true.blogspot.com
P.S. Nie mogę się doczekać Twojego następnego rozdziału!
Ha! Jestem (ba dum tsss!xd). Wprawdzie ja już to opowiadanie daaawno czytałam ale stwierdziłam, że pozostawię po sobie jakiś ślad w cyberprzestrzeni, kiedy w końcu je opublikowałaś.
OdpowiedzUsuńTak jak już wielokrotnie wspominałam, piszesz zaje*iście i będzie mi cholernie przykro jeśli rzucisz tego bloga i pisanie w ogóle. Naprawdę, to co tworzysz jest bez porównania z tymi "dziełami" gimbazy która się jakiś czas temu do produkcji "opowiadań" zabrała. W tym co piszesz widać uczucia, postacie są...trójwymiarowe, człowiek ma wrażenie jakby stał tuż obok nich, jakby te postacie naprawdę miały swoje własne życie:)
Pisz dalej.
Pisz.
Ku*wa.
Dalej.
:D
A tak w ogóle to kocham Cię i zapraszam do mnie :P
A! I z tego co widzę, masz w nagłówku po lewej stronie, zdjęcie Perli z twittera :P
Usuńzdaje mi się, że raczej nie oglądam jej twittera.. ^^
UsuńZapraszam serdecznie na nowe rozdziały na:
OdpowiedzUsuńhttp://sad-bad-true.blogspot.com/
Bardzo proszę o komentarze :)
Zapraszam na mój nowy blog :>
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się spodoba :)
http://never-too-young-to-die.blogspot.com/
Jesteś nominowana do Liebster Blog Award.
OdpowiedzUsuńWięcej informacji tutaj --> http://fuck-yeah-guns-n-roses.blogspot.com/2013/08/liebster-blog-award.html
Zostałaś nominowana (kolejny raz, ale chuj z tym) do Liebster Blog Award!
OdpowiedzUsuńNie przejmuj się, nikt nie wie o co chodzi XD
Nie musisz wykonywać związanych z tym czynności, proszę tylko o przeczytanie tego:
http://sad-bad-true.blogspot.com/2013/09/liebster-blog-award.html
Niech moc będzie z Tobą!
I jeszcze jedno. Czekam na rozdział, nie mogę się doczekać! :)
Musiałam zmienić adres bloga:
Usuńhttp://die-in-the-paradise.blogspot.com/
Przepraszam za utrudnienia. Nominacja dalej aktualna :)