6 maja 2013

Episode Two


Siedzieliśmy nad rzeką aż się ściemniło. Potem odprowadziliśmy Rudą żmiję, i na końcu pożegnałem się z Andy. A potem to już codzienna rutyna. Godzina drogi do domu, potem pierdolnięcie plecakiem w kąt pokoju, przywitanie się z matką w kuchni, wpierdolenie obiadu, droczenie się z Kevinem… powiedziałbym „olanie Joe” ale byłoby to niezgodne z prawdą. Bo dziesięcioletni skurwysynek zawsze olewał mnie. Zresztą, on wszystko olewał. Nawet bardziej niż ja! Nie było rzeczy, której  by nie olewał. Serio. Całe życie szukałem jego słabych punktów. Brak. Noo… a wracając, kiedy już docierałem do pokoju zazwyczaj  albo coś grałem, czasami, jak na przykład dziś, nie robiłem kompletnie nic, albo jeśli byłem zjarany/pijany/zaćpany to coś tam sobie komponowałem.
Muszę wam powiedzieć, że ostatnio jakoś… coś dziwnego się ze mną dzieje. Ta, coś jeszcze dziwniejszego niż zwykle. Znam tą cholerną Andy już dwa lata. Nie przeczę, przez pierwszy miesiąc znajomości myślałem tylko o tym jak ją przelecieć. A potem się kurwa do siebie zbliżyliśmy. Ale właśnie nie tak jak chciałem. Zaprzyjaźniliśmy się po prostu. I wtedy już nie wypadało… Jakoś przestałem ciągle o niej myśleć. Na imprezach, ogniskach czy domówkach rwałem na co miałem ochotę i żyłem dawnym, dobrym życiem. Przez tydzień nawet miałem dziewczynę. Debbie. Ale jakoś nie bardzo pasował mi jej styl, muzyka jaką lubiła. Po czasie nawet jej charakter zaczął mi przeszkadzać. Zachowywała się jak stereotypowa blondynka, choć była ruda. Ale była dobra w łóżku i zajebiście obciągała. To mnie przy niej trzymało. Ale ileż można…? Nie samym seksem człowiek żyje. Tak, też nie wierzę że to mówię, ale taka prawda. Przecież jeszcze używki i rock n’ roll, nie? W każdym razie, zlałem ją po  tygodniu. Znowu wszystko było po staremu. A jakoś… od miesiąca mam replay z przeszłości. W głowie mam tylko jedno. Andy, Andy, Andy. I jest nawet… kurwa,  jakoś nie tak jak wtedy, na początku… bo teraz nie dość że bym ją chciał przelecieć, to nie wyobrażam sobie później zostawienia tego ot tak. Chcę… kurwa, żeby była moja. Tylko moja.

Obudziło mnie kurewskie stukanie w szybę. Leniwie podniosłem głowę i wyplątałem się z pościeli, po czym podszedłem do okna, rozsuwając firankę. Mało na zawał nie zszedłem. Andy sobie tam stała. Mam taras jakby od pokoju. To znaczy, nie jest to taras, tylko dach garażu. Zwał jak zwał. I jest tam z boku taki  pierdolnik na którym chwasty rosną i po tym można się wdrapać albo nawiać.  Tak czy tak zdziwiła mnie i to bardzo. Otworzyłem i wpuściłem ją.  Od razu przytuliła się do mnie i zaczęła płakać. Kurwa, jeszcze nie widziałem żeby płakała…
- Ej… co się stało ? – spytałem , a kiedy się uspokoiła otrzymałem odpowiedź. Ojciec kazał jej wypierdalać z domu, twierdząc, że do niczego się nie nadaje, żadnego z niej pożytku i nie wyjdzie już na ludzi, a on nie potrzebuje pod swoim dachem darmozjadów. Próbowałem jakoś ją pocieszyć… Siedzieliśmy u mnie na łóżku, gadaliśmy i paliliśmy. Po jakimś czasie udało mi się częściowo przywrócić jej humor. Wpatrywałem się w nią i obserwowałem jak się uśmiecha. W pewnym momencie i ona się odwróciła,  a ja normalnie utonąłem w tych jej zajebistych tęczówkach. Nie spostrzegłem nawet jak powoli się do mnie zbliża, a z transu wyrwał mnie dopiero jej ciepły oddech który czułem na ustach. Niewiele myśląc przyciągnąłem ją  jeszcze bardziej do siebie i zacząłem całować. Oddawała pocałunki bez żadnego oporu, żadnego wahania… Siedziała mi okrakiem na kolanach,  a ja cały czas ją całowałem. O niczym teraz nie myślałem, dosłownie, o niczym. Liczyła się tylko ta chwila, ten moment. Wsunąłem dłonie pod  koszulę którą miała na sobie i odpiąłem jej stanik. Czekałem parę sekund, ale najwyraźniej nie miała żadnych przeciwwskazań więc szybko pozbawiłem ją zbędnego kawałka materiału. Nie chciało mi się bawić w guziki więc rozerwałem jej koszulę i już miałem zająć się jej zajebistym biustem, już miałem na niego choćby tylko spojrzeć, kiedy…
- Jeff! Wstawaj, znowu się spóźnisz! - ……………………………..kurwa.

Przez parę sekund leżałem w bezruchu. Dopiero po chwili udało mi się wydobyć z siebie jakiś niezidentyfikowany dźwięk i „Kuuuuurrrrrrrrrrrwa, cycki!!!” , na co matka krzyknęła z dołu swoje irytujące „coo?!”,  ale ją olałem. No do chuja pana, no! To nie mógł być sen! To nie mógł być tylko sen! To było takie… takie realistyczne!
Byłem tak wkurwiony, że kurwa wstałem i od razu zacząłem palić. Poszczycę się tylko tym, że nie skompromitowałem się aż tak bardzo i nie spuściłem w gacie. Chociaż znowu  mi stanął. I znowu nie ma co  z tym zrobić,  kurwa. W sumie, no dobra, jest co z tym zrobić. Ale z tego wyrosłem w wieku jedenastu lat, kiedy dowiedziałem się do czego służy kobieta. Ręka to tylko w ostateczności, a teraz aż tak zdesperowany nie byłem. Byłem wkurwiony. I kurwa, wiecie co? Stwierdziłem, że się dziś pójdę najebać.
- Bill, kurwa, idziemy się dziś najebać. – rzekłem, kiedy tylko zobaczyłem przed sobą jego rude kudły a na nich bandamę, oraz bardziej krzywy niż zazwyczaj wyraz twarzy.
- Idziemy.-  mruknął. – Idziemy teraz. – stwierdził bez większego entuzjazmu, ale skręcił w przeciwną stronę, do monopolowego.
- Ej… Ale Andy. – przypomniałem mu, nie ruszając się z miejsca. Zaraz powinna się zjawić, zawsze w trójkę łazimy do szkoły, a nie chciałem jej wystawić.
- Jebać ją! – warknął i patrzył na mnie wyczekująco. Podrapałem się w głowę.
- Co ty taki wkurwiony…?
- Powiem ci, kurwa, jak obalę jakiegoś jabola. – westchnąłem cicho. Nie miałem wyboru. Andy sobie poradzi. Ruszyłem za rudym.
Jako, że jego mordka nie wygląda na pełnoletnią, to ja kupiłem cztery wina, tak na rozgrzewkę i jakieś chrupki. Z tym ruszyliśmy nad staw, w miejsce, gdzie zawsze piliśmy, bo tam rzadko zaglądała policja. Usiedliśmy na trawie i oczywiście zaczęliśmy pić. Spoglądałem zaciekawiony na Bailey’a, zastanawiając się jak będzie brzmiało wyjaśnienie jego podłego humoru. W końcu zaczął opowiadać.
- …I wtedy znalazłem w szafce te jebane papierki, na których wyraźnie pisało, że moim starym jest William Rose, kurwa, a nie ten jebaka Bailey. Stary, jak pokazałem to matce to w niecałą sekundę zmieniła kolory zlewając się z naszymi ścianami. – Zaśmiał się gorzko. – Niby coś tam mi wytłumaczyła, ale tyle, że sam się tego domyśliłem. Że to ten Rose jest moim ojcem, bo jak była młoda dała mu dupy i wpadła. Że był jakimś tam patologiem i ją bił, to zakazano mu kontaktu ze mną, a wtedy spierdolił. I wyszła za tego jebanego zakonnika. Który jest zresztą nie lepszy. – Ostatnie zdanie dodał ciszej i milczał przez chwilę, a potem wypił na raz chyba pół wina. – No i… ja pierdole. Robili mnie w chuja od samego początku. Ja pierdole. – zakończył. Przez parę minut siedziałem cicho, nie wiedząc, co mu powiedzieć. Odpaliłem sobie fajkę i zaciągnąłem się mocno.
- I co teraz…? – spytałem tylko. Wzruszył ramionami.
- Zmieniam nazwisko. Na Rose. I rzucam szkołę. Kurwa, tak. Jebać budę, sam się będę edukować. Nie potrzebna mi matura, ani tym bardziej studia. Mam głos, umiem grać… Mam wszystko co potrzeba.
- Oprócz forsy. – zauważyłem.
- Będę się w niej jeszcze pławić, zobaczysz. – uśmiechnąłem się lekko. Wiem, że będzie. Ja też. W końcu razem założymy zespół. Będziemy, kurwa, zajebiści. Na skalę AC/DC, albo nawet Aerosmith. Znowu przez chwilę piliśmy w milczeniu. Dwóch butelek już się pozbyliśmy.
- Ty… - zaczął tak zwany od dzisiaj Rose. – Pamiętasz ten zespół, w którym graliśmy w NY? A.X.L  ?
- Abandon Xenophobic Label, ta? – uniosłem brew. – To punkowe ścierwo?
- Byli zajebiści. I nazwa też dobra. Znaczy…. Ten skrót. Bo ogólnie to dość  tępa. Co myślisz? – spojrzał na mnie, a w jego oczach widać było błysk, jaki pojawiał się tam zawsze, kiedy miał jakiś głupi pomysł.
- Zależy o co pytasz…
- Axl Rose. Jak brzmi? – przez chwilę jedyną myślą było tylko „wtf”.
- Dziwnie. Pierdolisz, że chcesz sobie tak zmienić imię. – uniosłem brew, trzymając peta w ustach. Wpatrywałem się w niego w taki sposób, w jaki robiłem to zawsze, kiedy chciałem komuś przekazać łagodnie, że uważam go za debila.
- Zajebiście brzmi. Nie znasz się. Kurwa, gardzę tobą, pij. – podstawił mi wino. Zaśmiałem się i wypiłem trochę. Taa… To był właśnie Bill. Jedna z jego wkurzających cech. Pyta cię o coś, na czym mu zależy, oczekując twojego zdania, a potem i tak ma na nie wyjebane jeżeli nie zgadza się ono z jego decyzją. Zawsze musi być na jego.
- A… tobie co się stało? Bo to w sumie ty chciałeś pierwszy iść pić. – zauważył niezwykle spostrzegawczy, rudowłosy młodzieniec.  Jakoś tak… przybiłem się. Zaciągnąłem się porządnie papierosem.
- Andrea. – stwierdziłem krótko. – Śniła mi się dzisiaj. Kurwa, stary, ona mi się ciągle podoba. – wyrzuciłem z siebie a „Axl” przez chwilę milczał.
- No to proste, kurna. Jest tylko jedno rozwiązanie. Musisz ją przelecieć.
- Dzięki za radę, przyjacielu. - wywróciłem oczami. - Nie chcę jej t y l k o przelecieć! Chcę… chcę… chyba… nie wiem kurwa, czego chce. – westchnąłem cierpiętniczo i wrzuciłem niedopałek do stawu. – Czuję, że jakby ktoś ją tkną, to bym zajebał. Jego, nie ją. Kiedy słyszę jej głos, widzę jej uśmiech… ja pierdolę, tak mi wtedy jakoś… fajnie. No i kiedy ją widzę to kurwa… mam ochotę zedrzeć z niej te jebane ciuchy…
- No to grubo. – skwitował. – Zakochany? – uniósł brew. Spojrzałem na niego, również unosząc jedną, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem.



I tak jakoś zleciało mi kolejnych parę tygodni. „Tak”, czyli nijak. Żadnego kroku w przód jeśli chodzi o Andy. Został miesiąc do końca roku i dwa tygodnie do wystawienia ocen. Byłem zagrożony z biologii, matmy i angielskiego. Bo na tej ostatniej nic nie robiłem, lektur nie chciało mi się czytać, no i stara wiedźma mnie nienawidziła. Reszta wyników była w porządku, bo panie nauczycielki uległy mojemu urokowi zajebistości. Rudy rzucił szkołę kilkanaście dni temu i się obijał teraz, chuj. Andy też była zagrożona, z matmy i biologii. Moja starsza wyjechała akurat z dzieciakami do babci, więc miałem wolną chatę. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Tak więc zaprosiłem Andree, żebyśmy się mogli razem pouczyć. Zajebisty pretekst do spędzenia razem czasu. Ociekam zajebistością, bo na to wpadłem. No więc siedzieliśmy nad książkami, a właściwie to ona, bo ja stroiłem gitarę.
- Izzy! – szturchnęła mnie i zjebałem się z łóżka. To jej wina!
- Ała, kurwa! …Nie śmiej się! – ale widząc jej uśmiech sam zacząłem się śmiać.
- Należało ci się! Mieliśmy się uczyć, a nie grać! Nie zdasz, idioto! – odłożyłem gitarę i pociągnąłem ją w swoją stronę, tak, że wylądowała na mnie. Godna pozycja, tylko na to czekałem… - Jeffrey! – Uuu…. Tak mówi na mnie tylko, kiedy jest zła. Próbowała się podnieść, ale obróciłem się z nią tak że teraz ja leżałem na niej. Uśmiechnąłem się cwano i przeszyłem ją spojrzeniem. I wzdrygnęła się. Ale potem uniosła brew, patrząc na mnie jak na debila.
- Coś nie tak…? – wymruczałem, nie dając jej się zbyć.
- Primo, zejdź, bo mnie gnieciesz. Drugie primo, przestań tak robić. – miałem kurewską ochotę ją pocałować. No cholerną. Ja pierdole… Ale się powstrzymałem. Z trudem. Ogromnym trudem…
- Jak…? – wyszeptałem, dotykając wargami jej ucha.
- Tak! – znowu spróbowała się wyszarpnąć, ale cały czas ją sobą przygniatałem. Za chwilę poczułem jak jej zajebista dłoń ściska moje krocze. Powstrzymałem się przed wydaniem jakiegokolwiek odgłosu i zaraz się odwdzięczyłem. Myślała, że znowu mnie zawstydzi albo zgasi, hmm? Nie, nie tym razem. Ucisnąłem mocno miejsce między jej nogami i usłyszałem bardzo zajebisty i podniecający jęk, na co przesunąłem lekko dłonią. Cały czas się w nią wpatrywałem. Wiedziałem, że jej się spodobało. Musiało. I pierwszy raz to ja zawstydziłem ją! Bo nawet się lekko zarumieniła. Że się rozkojarzyłem, to też dała radę mnie odepchnąć. Podniosła się i prychnęła cicho, poprawiając się. Leżałem na podłodze i patrzyłem w jej stronę z uśmiechem satysfakcji. Mruczała jakieś obelgi w moją stronę. To było chore, ale ta jej niedostępność tylko jeszcze bardziej mnie jarała.
- Spodobało się…? – posłałem jej kokieteryjny uśmiech, który odwzajemniła wrednym.
- Tak, bardzo. – odpowiedziała kąśliwie. Podniosłem się i zaraz znalazłem się obok brunetki, kładąc dłonie na jej biodrach.
- Zauważyłem… - mówiłem głębszym głosem, z ustami przy jej uchu. – Chciałabyś czegoś więcej, nie…? Nie krępuj się… Wystarczy jedno twoje słowo… - wspominałem, że byłem pijany? Nie…? Przed jej przyjściem obaliłem pół litra. Albo dwa i pół.
- Tylko jedno…? – mówiła podobnie. Kurwa, czułem, że zaraz ją przelecę. Zsunąłem jedną dłoń na jej pośladek. – Spierdalaj. Wystarczy…? – odepchnęła mnie. Kurwa, MNIE. Mnie się nie odpycha! Siedziałem na łóżku patrząc na nią przez parę sekund jak na kosmitę. – Nie pij więcej, Isbell, i ucz się, kurwa, bo będziesz siedział! – rzuciła we mnie Shakespeare’m i usiadła obok z biologią.  Nadal w szoku, odpuściłem sobie już na dzisiaj pieprzone zaloty. Kiedy wieczorem wyszła do domu, stwierdziłem, że jestem wkurwiony, i wyszedłem z Rose’m na dziwki.   

Wyszedłem ze stopniami, sytuacja między mną i Andy nie uległa zmianie, Axl został oficjalnie Axlem, bo i Andy się to przyjęło, a dziś właśnie był koniec roku. Nie będę opisywać ceremonii i apelów, bo to w chuj nudne. W każdym razie zaniosłem starszej dyplom, żeby się mogła chwalić rodzince, że zdałem, a sam jebnąłem się na łóżko i zacząłem grać. Wieczorem była impreza, więc  trzeba było zregenerować siły.
Spent my day with a woman unkind, smoked my stuff and drank… all my wine. Made up my maind, to make a new….
- Jeff! Chodź na dół! – kurrrwa… wspominałem już, jakie to wkurwiające, kiedy w pełni się na czymś skupiasz… A, dobra. Wspominałem. – Ktoś do ciebie!
Zszedłem na dół i kogo ujrzałem w salonie? Andy. Od razu złość uleciała i uśmiechnąłem się szeroko. Weszliśmy na górę, gdzie ta od razu siadła na podłodze, a ja naprzeciw niej. Zaczęła bawić się swoimi paznokciami. To wróżyło, że chciała mi powiedzieć coś ważnego.
- Gratulacje. Zdałeś, idioto. – uśmiechnęła się i puściła mi oczko.
- Taa, dzięki tobie. – zaśmialiśmy się.  – O co chodzi…? – spytałem prosto z mostu.
- Wiesz… chyba mam… jakby… problem. W sferze prywatnej. I... cholera, kurewsko głupio jest mi  akurat to, mówić akurat tobie. - zaśmiała się trochę nerwowo. Zawsze mi się zwierzała, a ja jej. Może to dziwne, ale Andy nie miała przyjaciół płci żeńskiej. Według niej wszystkie dziewczyny były wredne, dwulicowe, miały skłonności do obgadywania i roznoszenia plotek, więc zawsze takowych unikała. Dziwne? Kurwa, wcale nie. Miała racje, wszystkie które do tej pory poznałem, oprócz oczywiście jej, były właśnie takie. – Dobra, chcę to mieć za sobą. Od pewnego czasu… podoba mi się pewien facet. I to dość… mocno. Wierzysz w to, że miłość może zepsuć przyjaźń…? – spojrzała na mnie, unosząc brew. Coś podskoczyło mi do gardła. Czy to… możliwe…?
- Jasne… jasne, że nie! Może ją tylko umocnić. Najlepsza jest miłość z przyjaźni, najprawdziwsza, bo znasz człowieka…
- Za dużo shakespeare’a. – skwitowała moją wypowiedź, ale rozchmurzyła się. – Właśnie… to skomplikowane… bo przyjaźnię się z nim… czasem zachowujemy się serio dziwnie, tak… wiesz. Jak para. – mrugnęła, a ja z każdym jej słowem czułem się jakbym zaraz miał wyrzygać własne serce. – I trochę mnie to myli. Nie wiem, czy on to traktuje na poważnie… - zbliżyłem się do niej.
- Na pewno na poważnie!
- Myślisz? – zaśmiała się.
- Jasne. Czuję, że go znam... – uśmiechnąłem się szeroko. Marzenia się spełniają?
- Znasz. Tak mi się zdaje. – odwzajemniła uśmiech. –…I  myślisz, że serio coś… do mnie czuje?
- Coś, to mało powiedziane…  - już się do niej zbliżałem, chciałem dotknąć jej dłoni.
- Dzięki, Izzy. Ale mimo wszystko… pogadaj z nim najpierw o tym co ci mówiłam, co czuję. – pocałowała mnie w policzek. – Wiesz, że Axl jest nieprzewidywalny…
I...jeb. Serce, które miałem wyrzygać właśnie ktoś brutalnie wyrwał. Siedziałem nieruchomo, nie wiedziałem jak się zachować, co powiedzieć, nie byłem w stanie się ruszyć. Dopiero po chwili dotarły do mnie jej słowa.
- Izzy, w porządku…?
- Tak. Tak, zajebiście. Nie, kurwa, nie!!! – krzyknąłem nagle i wstałem. Chyba się trochę wystraszyła. – czemu on? Czemu Axl?! Kurwa, wiesz, jaki on jest! Dziwkarz, alkoholik, on o ciebie  nie zadba!
- Znasz kogoś lepszego? – spytała w miarę spokojnie, przeszywając mnie swoimi niebieskimi oczyma. Miałem kurewską ochotę krzyknąć „Tak, kretynko, siebie!”, ale się powstrzymałem.
- Nie…
- Właśnie. Takie masz towarzystwo, i ja też! Hipokryta. Sam kurwa… Sam nie jesteś lepszy! Nie masz prawa tak o nim gadać! – teraz też zaczęła krzyczeć. Zajebiście. Zajebiście… Każde jej kolejne słowo bolało bardziej. Teraz miałem też ochotę zajebać Rose’a.
- Wyjdź. – nie wierzę, że to powiedziałem. Ale nie byłem wtedy sobą. Nie chciałem zrobić jej krzywdy, a byłem bliski rozjebania wszystkiego co mnie wkurwia.
- Jesteś skończonym chujem, Isbell. Żałuję, że w ogóle ci o tym wszystkim powiedziałam… Myślałam, że mi pomożesz. Jak przyjaciel. - pokręciła głową, patrząc na mnie z czymś dziwnym w oczach. Odrazą. I wyszła. A ja…? Ja stałem tak jeszcze parę chwil. Powoli położyłem się na łóżku. Miałem ochotę… kurwa płakać. Ale bez przesady, nie zrobiłem tego. Po prostu leżałem. Nie wyobrażacie sobie, jak się czułem…
Spędziłem tak czas do wieczora, aż stara nie zawołała mnie na dół. Kto stał w drzwiach? Axl. Wyobraziłem sobie właśnie jak rzucam się na niego z pięściami i szpecę mu tą jego pieprzoną mordę, o ile w ogóle da się jeszcze bardziej. Ulżyło mi trochę po tej wizji i po prostu go wpuściłem. Weszliśmy do mojego pokoju gdzie usiadłem spokojnie w fotelu.
- Stary, impreza zaraz, co odwalasz? – uniósł brwi. Spojrzałem na niego, starając się nie zabijać wzrokiem.
- Whatever. Właśnie się czegoś zajebistego dowiedziałem.
- No, to słucham. – rozsiadł się na łóżku. Powoli mijała mi złość na niego. Teraz byłem wkurwiony na siebie. Było się do chuja wcześniej zabrać za nią, a nie czekać…
- Andrea. Ona… Podobasz jej się. – wyrzuciłem to z siebie szybko, starając się żeby mój głos nie kipiał złością, goryczą, żalem albo czymś innym podobnym co chyba… czułem.
- No i… co?  - kiedy zauważył mój niedowierzający wzrok i uniesione brwi nagle coś załapał. – Ahaa! Bo, aa! O to… uu… to nie dobrze no…
Były czasem takie momenty, w których było mi go cholernie żal, że musi żyć i radzić sobie z taką głupotą.
- Tak kurwa. Brawo za spostrzegawczość, plus dwadzieścia do zajebistości. – warknąłem i odpaliłem sobie  fajkę, stając w oknie. 
- Wkurwiony jesteś…. – zmroziłem go spojrzeniem, na co podniósł ręce w obronnym geście. – Dobra, dobra! Nic już nie mówie…
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, a jak skończyłem palić od razu zacząłem się ubierać.
- Gdzie idziesz…?
- Na imprezę, blondynko, kurwa! – rzuciłem w niego szczotką, którą oberwał prosto w czoło.
- Izzy, kurwa! Mózg mi się przestawił… - mruczał, rozmasowując bolące miejsce.
- Co? – spojrzałem na niego z udawanym niedowierzaniem.
- Mózg!
- CO..?!
- …No bardzo śmieszne. 

3 komentarze:

  1. "Jest tylko jedno rozwiązanie. Musisz ją
    przelecieć." te dwa zdania mnie rozwaliły XD Biedny Izzy ma złamane serce. Ale czuję, że on i Andy jeszcze będą razem, ooo tak! :D Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mogę to skomentować tylko: ŁO KURDE! *_____*
    Te wszystkie scenki typu: " Ucisnąłem mocno miejsce między jej nogami i usłyszałem bardzo zajebisty i podniecający jęk, na co przesunąłem lekko dłonią.", są zajebiste, świetnie Ci wychodzą :D
    Cały rozdział ocieka zajebistością.
    I wiesz co? Powiem Ci to, co mi kiedyś ktoś powiedział. Udało Ci się w tym opowiadaniu wyciągnąć taką "esencję Stradlina". My fanki tak mamy, potrafimy wprowadzać w opowiadania taką "Magię Isbella", ale nie każdy to potrafi, więc ciesz się :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To znowu ja XD

      Kurde, kurde, kurde. Świetnie wyszła ta scenka, gdy ona mówi mu, że się jej podoba Axl.
      Biedny Izzy :c

      Usuń